Pojęcie względne , czy bezwzględne ?
Można powiedzieć : udał się ! ale niebardzo :(.
Albo: nie udał się , ale był pyszny - najważniejsze zamotać tak, co by prawda była za mgłą. Nie do końca prawdziwa, lub nieprawdziwa nie do końca.
No dobra - spaliłem sprawę. A było tak :
Zaczyn : 200 g zakwasu żytniego
200 g mąki żytniej
200 g wody
Ciasto właściwe : cały zaczyn
600 g mąki pszennej typ 650
200 g mąki pszennej razowej
100 g słonecznika
100 g siemienia lnianego
łyżka soli
łyżka cukru.
olej
woda
Zrobiłem zaczyn , według wskazań licznych specjalistów i zostawiłem na 12 godzin.
Następnego dnia rano , mówię sobie : zarobię ciasto , pewnie będzie rosło kilka godzin to na popołudnie chlebek będzie jak malowany. Więc zarobiłem to ciasto, i czekam. Czekam i czekam i ............. nic. No prawie nic -" najpierw powoli , jak żółw ociężale " ruszyło ciasto ale, ale, ale - stanęło znowu i stoi z mozołem. I tak sobie do wieczora nie za bardzo chciało urosnąć. No to mówię - pewnie zakwas za młody i nie da rady. Więc rozrobiłem drożdże , i ponownie wyrobiłem ciasto tym razem z drożdżami, no i o dziwo ....... dalej nic, no może ciut lepiej - po 6 godzinach wyrosło tylko połowę tego co normalnie na drożdżach wyrastało mi w godzinę. NO to mówię dość tego, rozkładam do foremek , niech sobie tam rośnie lie już będzie trzeba i do pieca. No tak , "wiśta wio łatwo powiedzieć", w foremkach też mu szło na krew z nosa - a czego innego można się było spodziewać ? Do wieczora nie za bardzo urosło, to mówię zostawię do rana, bo wyjścia nie mam. Rano wstaję a tu tak jakby ciasto zaczęło siadać !!
Mówię wyrzucę dziadostwo do kosz ! Ale szkoda mi było ciasta i pracy , więc tak sobie myślę , upieczone to chociaż zwierzaki zjedzą. Ustawiłem piec na 250 stopni i w tej temp. piekłem 10 minut, a potem .......... a potem nie wiem co mnie naszło i ustawiłęm na 200 stopni zamiast na 180-190 i piekłem jeszcze 50 minut, ale że było późno ( a musiałem wyjść do pracy ) ustawiłem piekarnik żeby się wyłączył po 50 minutach i poszedłem.
Efekt 2 dniowych zmagań zobaczyłem po przyjściu :-0 , o rany - czy ja piekłem chleb ? Czy murzynka ?
Po przekrojeniu okazało się , że jednak chleb - ale tak spieczonej skórki to jeszcze nie jadłem ;-)
Ciąg dalszy nastąpi wkrótce.
Chleb , nie licząc spalonej skórki i magicznych działań, ciągnących się w nieskończoność wyszedł boski , naprawdę. Extra , nawet taki podpalony. POLECAM " ZAKWASIAKI " lub OWCE , znaczy "ZAKWAS OWCE".
2 komentarze:
Bardzo zabawnie opisałeś swoje zmagania. Ale chlebek posmakował to już wiesz że nie warto się zniechęcać. Mój pierwszy chleb to dopiero była porażka.
Z zakwasowcami to jest tak, że wiele rzeczy się robi na wyczucie. A wyczucia nabierzesz z czasem. Żeby się nie spiekał za bardzo od góry to w odpowiednim momencie trzeba przykryć folią aluminiową i piec normalnie dalej. nie jestem ekspertem, ale jeśli mogę w czymś pomóc to pytaj śmiało.
Trzymam kciuki za następne zakwasowce. Pozdrawiam cieplutko :)
Ha, dzięki :).Na pewno opiszę dalsze kuchenne przygody. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz